
O tym, że w państwowej służbie zdrowia jest źle - powszechnie wiadomo i idąc do takiego lekarza nikt nie spodziewa się rewelacji (są wyjątki, ale niezmiernie rzadkie). Natomiast prywatnie - to co innego. Klient płaci (często niemałe sumy) więc ma zapewnioną porządną obsługę.
Czyżby?
Z kilku przypadków moich oraz moich znajomych, którzy od niedawna posiadają potomstwo, podam jeden przykład. We Wrocławiu znajduje się Centrum dla Dzieci Niepełnosprawnych Fundacji "Promyk Słońca". Znane jest z tego, że zatrudnia dobrych specjalistów. Ponieważ w państwowych przychodniach kolejki np. do ortopedy są kilkumiesięczne (!), a dziecko najlepiej skontrolować w pierwszy miesiącu życia, zdecydowałem się skorzystać z ich usług. Razem z żoną i Kubusiem wędrujemy na pierwsze piętro. Na początku trzeba oczywiście zapłacić, podaję pani w recepcji kartę, na co otrzymuję informację - "tylko gotówka". Pytam więc o te naklejki na drzwiach wejściowych, charakterystyczne, visa, mastercard itp. ale pani nie wie o co mi chodzi. No dobra, nie ma wyjścia - pędzę do jakiegoś bankomatu. Wracam i podaję pani gotówkę. Na to dowiaduję się, że muszę pójść do kasy. Żeby trafić do kasy musiałem skorzystać z pomocy ochroniarza - pokonać labirynt wąskich korytarzy, potem schody na kolejne piętro i tam do ciasnego pomieszczenia z napisem "Kasa". Pytam kasjerki, co to za pomysł z tą kasą w najmniej dostępnym miejscu, na to dowiaduję się, że to chwilowe. Sądząc po regałach z segregatorami chwilowe nie było. Na szczęście nie byłem sam, miałem z kim zostawić dziecko w poczekalni.
To było ponad dwa miesiące temu. Kilka dni temu była tam moja koleżanka. Była sama z dzieckiem, a stan "chwilowy", czyli tor przeszkód do kasy - nadal trwa.
Chciałbym wiedzieć co za idiota sobie wymyślił takie utrudnienia i to w ośrodku dla dzieci niepełnosprawnych.Niestety coraz częściej okazuje się, że zakłady zdrowia "niepubliczne" standardem nie odbiegają od tych "publicznych".
Foto: GettyImages Creative