poniedziałek, lipca 31, 2006

Urzendnicy

Od czasu do czasu czasu każdy z nas ma styczność z urzędnikami różnych placówek państwowych i prywatnych. To nieuniknione. Z tych urzędników grupę charakterystyczną stanowią urzędnicy placówek państwowych. Dla odróżnienia będę ich nazywać "urzendnikami".

Tak się składa, że musiałem ostatnio odwiedzić Urząd Komunikacyjny w celu rejestracji pojazdu. Znając opowieści o legendarnych kolejkach wybrałem się tam skoro świt razem z kumplem. Przed budynkiem czekała juz kolejka, skupiona wokół młodej panienki, ładnie opalonej co było widać dzięki kusej sukience. Tak, to była urzendniczka. Pierwsze wrażenie pozytywne. Udzielała ona rożnych informacji, paląc papierosa, bo jak się okazało "system padł" i nie wiadomo kiedy sie podniesie. Jej kolega coś tam majdrował przy komputerach w końcu krzyknął" "działa!" i pierwsi petenci mogli wejść do środka. W sumie tylko pierwsi, bo pomieszczenie na Karkonoskiej to taka przeszklona klitka przedzielona w środku ścianką z okienkami - większa część dla dwojga urzędników a mniejsza dla petentów. Zresztą nikt się nie kwapił by wejść do środka i tam czekać, bo przeszklenie zamieniało część dla petentów w coś pomiędzy szklarnią a sauną. Na dworze temperatura sięga ponad 30 st. C, strach pomyśleć ile jest wewnątrz. Kolega próbował zostawić drzwi otwarte, ale spotkało się to z ostrym protestem urzendniczki która kazała mu je natychmiast zamknąć. Przyszła w końcu moja kolej. Podchodzę do okienka. Czuję że ogarnia mnie fala gorąca, ale z otworu służącego do przyjmowania i wydawania dokumentów czuję niewielki, przyjemny chłodek. Tak, urzendnicy mają klimatyzację! Nie bardzo rozumiem, dlaczego klienci nie mogą mieć przynajmniej otwartych drzwi, ale zaraz się dowiaduję - urzendniczka wyciera słuchawkę telefonu informując mnie z uśmiechem, że wylał jej się sok na telefon. Przy otwartych drzwiach miałaby zaraz pełno os. No tak. Podaję dokumenty. Ale... dźwięk telefonu. Urzendniczka czyta otrzymanego sms-a po czym stara się odpisać. Z tipsami nie jest to łatwe, ale po chwili udaje jej się. Na pewno pilne sprawy służbowe. Podsuwam dokumenty trochę bliżej... Już sięga po nie... Nie, zaraz, wzięła jakiegoś pilota. Wstała i zaczęła naciskać jakieś guziki. Po kilkuminutowej walce z urządzeniem w końcu poddaje się i mówi, że sama nie wie co zrobić z tym klimatyzatorem. Jej kolega też próbuje, ale on też nie wie. W końcu oboje wracają do okienek. Myślę sobie - teraz, weźmie dokumenty zarejestruje i wreszcie wyjdę z tej szklarni. Staram się nie okazywać zniecierpliwienia, wiadomo - czym to grozi. Zawsze można znaleźć jakiś błąd itp i zostanę odprawiony z kwitkiem. Urzendniczka zasiadła w fotelu, sięgnęła po... papierosa, zapaliła i wzięła ode mnie dokumenty. oprócz chłodu ze szczeliny w szybie doszła mnie teraz mdląca woń papierosa. Sam nie palę, więc dla mnie papieros po prostu śmierdzi. Czuję, że muszę się opanować, bo szlag zaczyna mnie trafiać, ale zaczynam myśleć o mnichach buddyjskich i jakoś daję radę. Panienka co chwila zaciągając się, wpisuje dane do komputera. Robi to jednym palcem (to znaczy tipsem), bo ma wolną tylko jedną rękę. No i co chwila zerka, żeby popiół nie spadł na biurko, tylko ewentualnie na podłogę. Nagle podchodzi klient, mówi z obcym akcentem i pyta, czy zostanie dziś obsłużony, bo byłby 13 kolejce i nie wie czy czekać. Urzendniczka odpowiada, że nie wie, bo różne mogą być sprawy i ona nie przewidzi tego. Wreszcie po ponad pół godz. wychodzę z dokumentami i blachą, mimo, że był jeden drobny i nieistotny szczegół, który pani uznała za błąd.

Przypominam sobie, że tuż nad okienkiem wisiała kartka informująca, że ze względu na upały praca urzędu jest skrócona o godzinę. Myślałem, że chodzi w tym o ochronę pracowników, ale teraz wiem, że to nasze dobre i sprawiedliwe państwo, dba by petenci nie stali za długo w ponad 30 stopniowym upale. Nie wiem tylko dlaczego ta panienka kojarzy mi się z czasami PRL-u i sprzedawczynią w brudnym fartuchu z pobliskiego peesesu.

Brak komentarzy: