czwartek, października 25, 2007

Konferencja Dell

11 października odbyła się we Wrocławskim klubie "Paparazzi" konferencja firmy Dell pt. "Mistrzowie Technologii". Zaprezentowano całą serię laptopów oraz rozwiązania z technologią Intela vPro. Według mnie to technologia przyszłości, pozwalająca na wygodną pracę administratorom sieci. W skrócie - polega to na zdalnym zarządzaniu komputerem, ale w przeciwieństwie do aktualnie stosowanych rozwiązań zdalny komputer jest wyposażony w odpowiedni moduł, który w razie awarii lub zawirusowania sam wysyła alert do administratora. Z kolei administrator może zdalnie, łącząc się w sposób bezpieczny (szyfrowany, w przeciwieństwie do WOL) zdiagnozować komputer, oraz nim zarządzać i to bez uruchamiania systemu. Więcej na stronach firmy Dell. Oprócz tego na konferencji zaprezentowano sposoby finansowania zakupu sprzętu z funduszu Unii Europejskiej.

Niestety sporo do życzenia pozostawiała organizacja tej konferencji. Potwierdzenie uczestnictwa rozesłano dopiero w dniu konferencji a w dodatku każdy z uczestników otrzymał... całą listę mailową. To poważne niedociągnięcie. Przez to sporo osób zbojkotowało tę konferencję. Kolejny minus - miejsce. Taki klub jak Paparazzi absolutnie nie nadaje się na tego typu imprezy. Ciasno, problemy z miejscem, a krzesło barowe to niezbyt ergonomiczne siedzisko. I rzecz ostania - na trzech prelegentów tylko jeden, pan Tomasz Kaczorowski był rzetelnie przygotowany. Przez parę lat prowadziłem szkolenia produktowe dla firm Siemens Mobile i BenQ, więc potrafię ocenić poziom przygotowania. Na pewno Dell nie jest Mistrzem Organizacji Konferenecji.

Mimo tych niedociągnięć aktualnie postanowiłem skorzystać z oferty Dell i zamówić kilka laptopów. Jeśli zamówienie przebiegnie pomyślnie, na pewno o tym napiszę :)

czwartek, października 11, 2007

Mapy Google - wiarygodne?

Ostatnio trochę zaniedbałem bloga, ale czas go ożywić. Jestem świeżo po urlopie (danym :) więc sił mi nie brakuje, tylko, żeby czasu starczyło...

Dostałem zaproszenie na konferencję Della (o tym będzie następny wpis), które ma odbyć się dziś w klubie Paparazzi. Chciałem znaleźć lokalizację tego klubu i tu pojawiła się mapka Google'a. Z niej natomiast dowiedziałem się, że ulica Rzeźnicza we Wrocławiu jest tak na prawdę ulicą Franciszka Rzeźniczaka.


(Kliknij aby powiększyć)
No cóż, ZDiK złą tabliczkę powiesił...

sobota, sierpnia 04, 2007

www.sck.com.pl

Zawsze sądziłem, że nie należę do tych co dają się łatwo oszukać, szczególnie jeśli chodzi o aukcje internetowe. Ale jednak są firmy, które (choć nadal mnie to dziwi) zweryfikowały mój pogląd na ten temat. Choć poniższy tekst jest trochę dłuższy niż inne moje wpisy na blogu, zapewniam, że warto poświęcić chwilę, jeśli korzystasz z internetowych zakupów, a szczególnie jeśli zamierzasz coś kupić w SCK, Szczecińskie Centrum Komputerowe.

Jakiś czas temu zmieniałem pracę. Musiałem zmienić też laptopa na którym pracuję. Do tej pory miałem firmowe, ale tym razem postanowiłem kupić sobie dokładnie taki jak chcę. Wybór padł na Sony Vaio TX3XP. Znalazłem korzystną cenowo ofertę na Allegro (zobacz zrzut z aukcji Allegro). Firma SCK, reklamująca się jako "największe w Polsce centrum komputerowe" (sic!), wyglądała na godną zaufania. Szczegóły transakcji ustaliłem przez telefon, zapewniono mnie co do stanu sprzętu (nowy, nieużywany). Ponieważ zależało mi na czasie wybrałem przesyłkę za pobraniem.
Dwa dni później - odbierałem już upragniony komputer. I wtedy się zaczęło...

Komputer nie był zapakowany w oryginalne pudełko. Po uruchomieniu natomiast zobaczyłem gotowego do działania, zainstalowanego Windowsa. Dodam, że w nowych komputerach - powinna wystartować najpierw partycja instalacyjna - to użytkownik sam instaluje system, podając między innymi hasło administratora. Windows w dodatku był w wersji polskiej, a wtedy Sony nie dystrybuowało oficjalnie marki Vaio i ten model nigdy nie miał Windowsa w wersji PL. Co więcej - licencja była standardowa na system preinstalowany, jednym słowem - dostałem piracką wersję. Poszukałem dalej. W komputerze znalazłem m.in. pakiet OpenOffice, przeglądarkę grafiki IrfanView (to nie są standardowe programy od Sony, a IrfanView (kupowałem na firmę - wymaga licencji), całkiem bogatą historię ostatnio otwieranych dokumentów i odwiedzanych stron www. Co więcej - gwarancja była wystawiona na 10 miesięcy! Ale to nie koniec. Komputer posiadał latynoski typ klawiatury (a miała być wersja UK), gdy próbowałem uruchomić partycję instalacyjną, ta przywitała mnie w języku hiszpańskim. Według logów administracyjnych komputer był używany od 21 marca a ja kupiłem go 15 maja. To tłumaczy też 10 miesięczny okres gwarancji. I to jest według firmy SCK komputer "nowy i nieużywany".





Klawiatura UK według SCK
(Kliknij aby powiększyć)
Partycja startowa w obcym mi języku Log administracyjny - wszystko jak na dłoni.
Jak się tłumaczyło SCK?
"Komputery przyjeżdżają z drugiego końca Europy, stąd w celach diagnostycznych przeprowadzana jest do końca instalacja m.in. systemu operacyjnego. Także w celu naniesienia plomb gwarancyjnych urządzenia są częściowo rozbierane. Jeżeli z jakichkolwiek względów przedmioty są prezentowane ewentualnym nabywcom odbywa się to w sposób wykluczający jakiekolwiek pogorszenie stanu towaru.
Zgodnie z opisem aukcji oraz informacją jaką otrzymał Pan telefonicznie na sprzęt Udzielamy do 12 miesięcy gwarancji (zależnie od daty zakupu)."
Kompletna indolencja i brak profesjonalizmu. Wyjaśniłem im, że do diagnostyki nie ma absolutnej potrzeby instalowania czegokolwiek w komputerze, nie wiem po co rozbierać komputer, skoro są na nim plomby producenta (ważniejsze np. w korzystaniu z gwarancji międzynarodowej), komputer miał być nowy a nie powystawowy, więc nie wiem o co chodzi z tą "prezentacją" i najbardziej absurdalna rzecz - SCK liczy gwarancję od daty kupna komputera PRZEZ NICH, więc teoretycznie klient może kupić nowy sprzęt z jednym dniem gwarancji. Absurd!
Zaproponowano mi obniżenie ceny lub wymianę na inny. Zażądałem więc dokładnego opisu jaki miałby być ten "inny" oraz jaka byłaby cena aktualnego. Mimo kilku maili - nie otrzymałem żadnych konkretów poza informacją od SCK "nadal podtrzymujemy naszą propozycję". Zresztą cała korespondencja jest nieco chaotyczna, mam wrażenie, że w SCK kilka osób pisze z tego samego konta e-mail podpisując się jako Rafał T.

Ponieważ straciłem zaufanie do tej firmy - zażądałem zwrotu pieniędzy, a sprzęt natychmiast im odesłałem. Dołączyłem również deklarację zwrotu. Początkowo zapewniano mnie, że pieniądze otrzymam gdy dostarczę komplet dokumentów (brakowało ksero FV, choć usiłowano mnie wprowadzić w błąd, że potrzebny jest oryginał), ale gdy SCK miało całość, zaczęło zwlekać ze zwrotem. I wtedy dowiedziałem się, że skoro kupowałem na firmę (prowadzę działalność gospodarczą) to według przepisów zwrot mi nie przysługuje!

SCK po prostu po chamsku wykorzystało przepisy (faktycznie w tym kraju prowadząc działalność gospodarczą ma się mniejsze prawa) i choć wina była po ich stronie postanowili mataczyć. Uparli się, że ściągną komputer nowy zgodny z opisem i mi go przyślą. Przy czym pan Rafał T. w bezczelny sposób zasugerował mi, że nie potrafię wynieść "maksimum korzyści z zaistniałej, i być może na pierwszy rzut oka niezbyt dogodnej, sytuacji", jaką niewątpliwie była ich próba sprzedaży laptopa używanego i z krótszą gwarancją.

Sprawdziłem możliwości prawne - dowiedziałem się, że mógłbym im założyć sprawę, pewnie bym wygrał (SCK złamało wiele innych przepisów), ale mogłaby ona potrwać do 1,5 roku (tyle trwają podobne sprawy we Wrocławiu). Czyli przez ten czas jestem i bez pieniędzy, i bez komputera. Po prawie miesiącu od licytacji dotarł do mnie laptop. Tym razem w oryginalnym opakowaniu, z kompletem kabli i z właściwym typem klawiatury oraz legalnym Windowsem. Po dokładnych oględzinach pozostało mi go przyjąć (na szczęście dzięki życzliwości poprzedniej mojej firmy mogłem pracować na ich laptopie przez ten czas). Pozostał jednak głęboki niesmak. Przez cały czas trwania tej sprawy usiłowałem skontaktować się z właścicielami SCK państwem Kuleszo. Niestety byli ciągle nieuchwytni, zajęci, choć ponoć dostali informację z nr. telefonu do mnie i mieli oddzwonić.

Dziwi mnie, że taka firma jak SCK (prawie 20 tys komentarzy na Allegro) odznacza się absolutnym brakiem profesjonalizmu. Zamiast przyznać się uczciwie do błędów i załagodzić sprawę, za wszelką cenę próbują zarobić parę groszy na klientach, których zwyczajnie próbowali oszukać. Więc jeśli planujesz kupno komputera, być może pracując na niego przez wakacje - omijaj lepiej tę firmę, znajdziesz wielu innych uczciwszych (i tańszych) sprzedawców, gdzie sprawnie dokonasz zakupów w przyjemnej atmosferze.

P.s.
Gdyby ktoś miał wątpliwości, posiadam całą korespondencję mailową z SCK, w której wyraźnie widać absurd i chamskie postępowanie ze strony SCK. Również ciekawy wątek można znaleźć na grupie pl.internet.mordplik, wskazujący że firma SCK zajmuje się również spamowaniem.

Aktualizacja [24 sierpnia 2007]

Dziś w nocy SCK wystawiło mi odwetowy, negatywny komentarz. W sumie spodziewałem się tego po nich. Dziwi mnie jedynie treść
"Kupujący nie czyta opisu przedmiotu,nie przyjmuje do wiadomości inf. zawartych w dziewięciu rozmowach tel. poprzedzających zakup,komentarz zaś traktuje jako miejsce do umieszczenia reklamy swojego bloga (płodzonego zapewne na naszym sprzęcie:)"


Pomijając arogancję i bezczelność tego komentarza, jestem ciekaw, skąd się wzięło te 9 rozmów poprzedzających zakup. Może pomylił się im klient? Ja pamiętam dwie, w których zapewniano mnie, że komputer jest nowy i nie używany. A opis czytałem bardzo dokładnie, zresztą o tym piszę na blogu, jest screen, można samemu sprawdzić. Reklama bloga jest mocno przesadzona - nigdzie, do dnia dzisiejszego nie było linka (teraz już są), jedynie informacja na grupie dyskusyjnej. No cóż, SCK postanowiło konsekwentnie prezentować się jako firma nierzetelna. Dziwię się nieco pracownikom. Czy pojęcia takie jak uczciwość, czy choćby jakieś szczątkowe poczucie honoru, były im obce?

Fotografie są mojego autorstwa, przedstawiają ulotkę i opisywany sprzęt.

wtorek, czerwca 19, 2007

Mobilny dźwięk

Zazwyczaj, gdy zabieramy ze sobą w podróż muzykę (mam na myśli odtwarzacze mp3 i CD) to zabieramy ze sobą słuchawki by cieszyć się dźwiękiem. Ale jeśli chcemy słuchać nie izolując się od otoczenia - przydałyby się przenośne głośniki. Kilka takich rozwiązań jest na rynku, przedstawię trzy modele, które akurat mam do dyspozycji, ich możliwości i wyposażenie.
Do porównania mamy trzy modele: TravelSound 250 firmy Creative, JBL On Tour, Mobile Music Set IMS-700 firmy Siemens.

Na początek - porównanie zewnętrzne. Wszystkie trzy firmy standardowo dodają pokrowce mające chronić obudowę głośników na czas transportu.

W zasadzie wszystkie trzy modele mają elegancką srebrno-czarną stylistykę, choć modele Creative'a i JBL występują również w kolorze białym. Moje subiektywne wrażenia - wyróżnia się tutaj zdecydowanie JBL swoją lakierowaną, rozsuwaną obudową, która dodatkowo chroni głośniki. Jeśli chodzi o wykonanie to praktycznie każdy z omawianych modeli ma solidne wykończenie, nic nie trzeszczy, materiały są solidne i dobrze dopasowane. Jeśli chodzi o gabaryty - najmniejsze i najlżejsze są Creativy.
Wszystkie trzy modele to głośniki aktywne, zasilane bateriami (JBL i Creative 4xAAA, Siemens 4xAA) lub za pomocą zasilacza. Różnią się jednak mocą. Najsłabsze, TravelSound, mają głośniki neodymowe 1,5W, Siemensy posiadają moc 2W, a najmocniejsze JBL - 3W na kanał. Producenci podają też czas pracy na bateriach, według JBL i Creative ma on wynosić 24h, W przypadku Siemensa brak takiej informacji, jednak wynosi ona około 16h. Niestety nie miałem czasu by sprawdzić dokładnie, bo zasilałem je akumulatorkami, z moich obserwacji wynika, że w praktyce czasy powinny być zbliżone do deklarowanych.
Creative TravelSound - posiadają na przednim panelu włącznik, przyciski do regulacji głośności i diodę sygnalizującą stan zasilania. W tylnej części znajdziemy wejście audio (jack 3,5mm), gniazdo zasilacza, oraz przełącznik dźwięku przestrzennego. JBL posiada tylko dwa przyciski do regulacji głośności oraz wejście audio (jack 3,5mm) i gniazdko zasilacza. Dwie diody sygnalizują zasilanie oraz stan baterii. Jako włącznik służy zasuwana pokrywa, więc nie musimy się martwić przypadkowym rozładowaniem baterii w transporcie. Natomiast specyficzne pod tym względem są głośniki Siemensa. Faktycznie są one przeznaczone do współpracy z telefonami Siemens i posiadają miejsce na ich umieszczenie. Z przodu znajdziemy przyciski do włączenia dźwięku przestrzennego i podbicia basów.
W tylnej części znajduje się włącznik, wejście audio (jack 3,5) umożliwiające podłączenie dowolnego urządzenia, gniazdo do podpięcia ładowarki telefonu (funkcja stacji dokującej) oraz gniazdo zasilacza do głośników. Nie posiadają żadnej regulacji głośności - sterujemy nią z poziomu telefonu lub odtwarzacza. Nie ma również diody informującej o stanie urządzenia. Jeśli chodzi o wyposażenie, to Siemens nie dodaje nic więcej do swoich głośników, widocznie producent złożył głównie używanie ich z telefonem, co eliminuje potrzebę użycia kabla audio.

Creative dodaje krótki kabelek jack-jack, najwięcej zaś oferuje JBL. Oprócz kabelka jack-jack, dużo lepszej jakości niż Creative'a, w zestawie znajduje się również zasilacz sieciowy.


Dźwięk.
Porównywałem dźwięk głośników odsłuchując utwory zarówno z muzyki klasycznej, jazzowej jak i rockowej, czy deathmetalowej, których brzmienie dobrze znam. Moje subiektywne wrażenia - z zestawienia tych trzech modeli najsłabiej wypadły Creativy, najlepiej zaś JBL. Creativy w stosunku do JBL miały mało selektywny dźwięk, zdecydowanie węższe pasmo przenoszenia i mało wyraźny bas (proszę się nie śmiać - przy tak małych głośniczkach słychać basy :) Zdecydowanie najmocniejszy bas posiadały Siemensy. Te głośniczki potrafią na prawdę zaskoczyć i miłośnikom mocniejszych brzmień polecałbym ten właśnie model. Dla mnie najlepszym rozwiązaniem były JBL - głośniczki miały słabszy bas niż Siemensa, ale spektrum szerokie, dźwięk bardzo wyraźny, selektywny z czystymi tonami wysokimi. Widać tu wyraźnie jakość JBL, specjaliści Harmana popracowali nie tylko nad stylistyką i choć nie widać tego gołym okiem to zastosowano tu ciekawe rozwiązania technologiczne - neodymowe głośniki oraz moduł wzmacniacza klasy D. Niestety to wszystko odbija się również na cenie. Głośniki Creative'a kosztują około 100 zł, Siemensy około 269, zaś JBL - najniższa cena to 300 zł (allego.pl - 460).


Strony producentów z produktami:
Creative TravelSound 250
JBL On Tour
Firma BenQ, po przejęciu Siemens Mobile i zmianie serwera, nie umieściła informacji o IMS-700

niedziela, czerwca 03, 2007

Deepfish

Trochę ostatnio zamilkłem ale związane to było ze zmianą pracy. Nowa paca jest ściśle związana z różnymi technologiami, więc blog powinien również przeżyć rozwój :)

Ostatnio pisałem o dużych możliwościach współczesnych telefonów. Jednak najbardziej zaawansowanymi "telefonami" są obecnie urządzenia PocketPC oferujące spore możliwości - dotykowy ekran, łączność WiFi, obsługę dużych kart pamięci itp. W zasadzie mają lepsze parametry niż mój pierwszy komputer stacjonarny :) Dzięki temu pozwalają również na wygodny, mobilny dostęp do sieci. Pod jednym warunkiem - trzeba mieć dobra przeglądarkę. Niestety o i le jestem skłonny pochwalić produkt Microsoftu Windows Mobile 6, o tyle ich standardowa przeglądarka jest jedną z najgorszych. Dużo więcej potrafią mobilne przeglądarki takie jak Opera lub NetFront. Ale ostatnio przez chwilę głośno było o tym, że Microsoft pracuje nad nowym produktem - przeglądarką Deepfish, która ma być wygodna i powinna zastapić w przyszłości IE na urządzeniach mobilnych.

Od niedawna dostałem dostęp do testowania tego programu. Należy pamiętać, że prace nad nią trwają ale mimo wszystko - Deepfish rozczarowuje. O ile sam pomysł z powiększaniem fragmentów stron oraz sposobem szybkiego przetwarzania treści jest ciekawy o tyle w praktyce nie jest wcale wygodny. Panowie z MS zapomnieli chyba, że dotykowy wyświetlacz można by lepiej wykorzystać (praktycznie nawigacja odbywa się poprzez klawisze funkcyjne i joystick) nawet bez użycia rysika (genialne rozwiązania np zastosowano w iPhonie). Praktycznie strony wyświetlają się zminiaturyzowane i musimy powiększyć wybrany fragment, ale trzeba się przy tym naklikać. A pozostałe funkcje? Cóż, praktycznie ich nie ma - po prostu możliwość wpisania adresu cofnięcia strony itp. Niezbędne minimum. Niestety to sprawia, że często przeglądarka nie jest w stanie obsłużyć bardziej rozbudowanych serwisów, a na pewno możemy zapomnieć o używaniu jej na stronach wymagających połączenia SSL.


Póki co należy wiec ją potraktować jako ciekawostkę na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Do codziennego używania po prostu się nie nadaje, pozostaje więc standardowy IE lub któraś z konkurencyjnych i lepszych przeglądarek.

piątek, kwietnia 13, 2007

Synchronizacja kalendarza Google

W poprzednim tekście opisałem jak założyć i synchronizować książkę adresową i kalendarz z kontem Mobical.net. W komentarzach przeczytacie również o serwisie Zyb.com (są funkcjonalnie podobne). Obydwa serwisy wspierają odczytywanie wpisów z kalendarza Google'a. Niestety zdalne dodanie wpisu z komórki do takiego kalendarza nie jest możliwe.

Rozwiązaniem może być skorzystanie z konta w serwisie GooSync.com. Jest to serwer SyncML pośredniczący między naszym urządzeniem a kalendarzem Google. Dlatego nie oferuje on wsparcia w postaci synchronizacji książki adresowej, choć taka funkcja ma się pojawić w przyszłości. GooSync oferuje konta bezpłatne, mające jednak pewne ograniczenia - możemy synchronizować wpisy obejmujące termin do 7 dni od aktualnego dnia wstecz oraz do 30 dni następujących od dnia synchronizacji. Są to w zasadzie terminy w zupełności wystarczające do codziennej pracy. Jeśli jednak ktoś potrzebowałby szersze spektrum, może za odpowiednią opłatą poszerzyć swoje konto o synchronizację +/-365 dni, możliwość synchronizowania wielu kalendarzy zdalnych, oraz sprawdzania potwierdzeń obecności przy zaplanowanych spotkaniach (funkcja kalendarzy publicznych). Oprócz tego w przyszłości zyska możliwość korzystania z pełnej funkcjonalności SyncML (obecnie niedostępne). Jednak jak na warunki polskie opłaty są dosyć wysokie - liczone w £.


Należy dodać jeszcze, że GooSync obsługuje dosyć pokaźną liczbę telefonów i urządzeń mobilnych. Użytkownicy Pocket PC lub urządzeń SmartPhone, które często nie posiadają funkcji SyncML mogą przy konfiguracji swojego urządzenia bezpłatnie pobrać odpowiednią aplikację, która ten problem rozwiąże.


Foto: GooSync.com

środa, kwietnia 11, 2007

Zdalny kalendarz, kontakty notatki? Przede wszystkim - wygoda :)

Szukałem kiedyś rozwiązania do przechowywania bezpiecznie wpisów z kalendarza i z książki adresowej. Często zmieniałem telefony i przepisywanie ich nie wchodziło w grę. A gdy już miałem SX1, no cóż - pierwsze wersje oprogramowania nie były zbyt stabilne. Ktoś powie - najlepiej zapisywać na kartę SIM. Niestety, karta sim ma spore ograniczenia (nie zapiszemy kilku nr, adresu e-mail, adresu zamieszkania itp). Poza tym - karta sim też może ulec łatwo uszkodzeniu. No i pozostaje jeszcze kalendarz do kopiowania.
Rozwiązaniem jest założenie bezpłatnego konta na Mobical.net Jest to serwis, w którym korzystając z protokołu SyncML (posiada go prawie każdy obecnie sprzedawany aparat) możemy synchronizować wpisy z terminarza, kontakty, notatki, zadania (zależnie od modelu telefonu). Serwis oferuje automatyczną konfigurację przez sms i zawiera pokaźną bazę obsługiwanych modeli telefonów. Dzięki temu, możemy korzystając z przeglądarki zarządzać kalendarzem i kontaktami - edytować, kasować i dodawać wpisy z poziomu komputera. Potem tylko synchronizujemy całość z telefonem.
Jedyny koszt jaki ponosimy to połączenie GPRS zgodne z cennikiem naszego operatora. Dodam, że ilość danych przesyłana podczas synchronizacji jest niewielka, nawet jeśli synchronizujemy całą książkę adresową (przy 220 wpisach miałem 47 kB). Poza tym cały serwis jest wciąż aktualizowany i poszerzany o obsługę kolejnych telefonów, dwa lata temu był o wiele skromniejszy niż obecnie.

Telefon ma wyczyszczoną pamięć po wizycie w serwisie? Uszkodzona karta SIM? Jedno połączenie z Mobical.net i możemy odzyskać wszystkie ważne dane :)
Dla zachęty - dwa zrzuty ekranowe (kliknij aby powiększyć).


Bardzo wygodny interfejs kalendarza pozwala na ustawienie domyślnie widoku miesiąca, tygodnia lub aktualnego dnia.

Posiadając jedno konto, możemy korzystać z kilku urządzeń.

Foto: Mobical.net

wtorek, kwietnia 03, 2007

Mobilność

Przypomniałem sobie taką sytuację sprzed lat, gdy świt zastał mnie w pociągu do Jeleniej Góry. Z nudów zalogowałem się telefonem do Gadu-Gadu sprawdzając czy czasem ktoś ze znajomych nie cierpi na bezsenność. Akurat koleżanka siedziała nad jakąś uczelniana pracą i zaczęliśmy rozmawiać. Pamiętam też zdziwienie i niedowierzanie G,osi, gdy na jej pytanie, gdzie jestem odpowiedziałem, że właśnie jadę pociągiem. To było 5 czy 6 lat temu, telefon to Siemens ME45 i nikomu się nie śniła wtedy Java w komórkach nie mówiąc o kolorowych wyświetlaczach. Logowałem się po WAP do Ruchomego Terminalu Gadu-gadu (RTG).
Tak zaczynała sie moja internetowa mobilność.
Z poczty e-mail również wtedy mogłem korzystać tylko on-line, przez WAP. Następna generacja komórek już miała klienta poczty. A potem... potem zaczęło się to rozwijać coraz szybciej. Po drodze ciągłe zmiany sprzętu, dopiero na dosyć długi okres, bo prawie dwóch lat zainteresował mnie Siemens SX1. Mój pierwszy telefon z systemem operacyjnym. Symbian, pozwalał mi już na mobilną pracę - mail, www, obsługa dokumentów Worda i Excela, PDF , dostęp do FTP, a do tego zewnętrzna klawiatura (początkowa IrDA, potem bluetooth) sprawiły, że mogłem wiele spraw załatwić w podróży. Oprócz tego jeszcze rozrywka - radio, odtwarzacz MP3, OGG, DivX oraz czytnik książek, sprawiły, że to był mój ulubiony telefon.

Dziś sytuacja na rynku telefonów komórkowych zmieniła się na tyle, że wiele z nowszych aparatów, pewnie nawet tych, których używacie pozwala na to o czym pewnie nie marzyłem za czasów ME45. Dostęp do WWW, poczty e-mail, albo Javę i możliwość zainstalowania np klienta GG (doskonale nadaje się do tego np komunikator Papla) oferuje praktycznie każdy obecnie sprzedawany telefon. A to co kiedyś dla mnie było zabawą (pracą również, zajmowałem się właśnie telefonami komórkowymi), dziś służy mi jako narzędzie pracy, w sposób dużo bardziej profesjonalny. Dziś mobilność jest dla mnie czymś zwykłym i normalnym. Zresztą, ten blog został założony przypadkiem gdy pracowałem przebywając w jakiejś miejscowości którą trudno znaleźć na mapie, pojechałem tam ze znajomymi - oni wypoczywali :)

O sprzęcie i pewnych praktycznych rozwiązaniach napiszę w następnych postach. Spróbuję pokazać możliwości, korzyści oraz łatwość korzystania z mobilnego dostępu do internetu. Być może zdziwicie się ile potrafi Wasza komórka :)

Foto: RTG & AMZ

sobota, marca 31, 2007

Nerwostrada

Tym razem tekst będzie nieco dłuższy ale dotyczy też nietypowej sytuacji.

Wczoraj instalowałem Neostradę właścicielom opisywanego wcześniej komputera z systemem Vista. Oczywiście instrukcja i sterowniki które dostarczyła TP S.A. nadawały się do kosza i nijak nie chciały zadziałać z systemem Vista. Po piętnastu minutach przeczesywania sieci miałem odpowiednie oprogramowanie i potwierdzenia od internautów, że jest ono sprawdzone i działa. Nie pozostało nic innego jak zainstalować, skonfigurować i surfować! Czyżby?

Po instalacji (zero problemów, prócz standardowych komunikatów Windowsa o braku certyfikatu, czyli informacji, że Sagem nie zapłacił Firmie Microsoft za certyfikat ;) przystąpiłem do konfiguracji połączenia. Dodać muszę, że nigdy wcześniej nie miałem styczności z Neostradą. Potrzebowałem numer dostępowy, nazwę użytkownika i hasło. Na umowie tego nie było, z mętnej instrukcji wynikało, że jakaś aplikacja generuje ID i PIN. Wszystko sprowadzało się do skorzystania z płyty z wadliwymi sterownikami. Zadzwoniłem więc na infolinię Neostrady. Okazało się, że telefon z którego dzwoniłem nie miał wybierania tonowego a skutek był taki, że z pomocy automatycznej w ogóle nie dało się skorzystać. Zadzwoniłem więc na Błękitną Linię, tam udało mi sie połączyć z panią Krystyną P. Powiedziałem, że dzwonię z telefonu bez wybierania tonowego i proszę o połączenie z obsługa techniczną Neostrady. Pani przystąpiła do weryfikacji dzwoniącego. Mając już doświadczenie w takich sprawach standardowo odpowiadam, że jestem właścicielem telefonu, by nie komplikować prawdziwym właścicielom życia. Z doświadczenia wiem, że gdy operator zaczyna rozmawiać ze słabo rozeznanym w temacie właścicielem to jest mu w stanie wcisnąć stek bzdur zamiast pomocy. Podałem część danych przy nazwisku spytałem siedzącego obok pana Krzysztofa o nazwisko, w tym momencie usłyszałem w słuchawce podniesiony głos telefonistki: "Pan jest właścicielem telefonu?! Proszę pana, co my sobie jaja robimy?!" Ciśnienie mi się podniosło, próbowałem jej tłumaczyć, że właściciel nie zna się na sprawach informatycznych, ale nie dało się. Po krótkiej szamotaninie właściciel potwierdził swoje dane, również fakt, że jest obok i widzi co robię. Wtedy dopiero paniusia spróbowała mnie połączyć z pomocą techniczną. Po krótkiej melodyjce rozmowa wróciła i wtedy usłyszałem jej rozmowę z koleżanką lub kolegą obok, dotyczącą sytuacji sprzed chwili, a w której zostałem przez nią nazwany "bezczelnym idiotą". Ciśnie skoczyło mi jeszcze bardziej. Po dłuższej chwili pani zorientowała się, że ma mnie na linii i słodko zapytała "Halo?". Poprosiłem o jej nazwisko, powiedziałem, że słyszałem te inwektywy wobec mojej osoby i poprosiłem by wreszcie wywiązała się ze swoich obowiązków i połączyła mnie z obsługą. Długo jej to nie wychodziło (trudno się dziwić osobie, która nie potrafi nawet wyciszyć mikrofonu) ale w sumie po 20 minutach (sic!) rozmawiałem z kimś z obsługi technicznej.
Technik, usłyszawszy, że chodzi o modem Sagema F@st800 i Vistę, oświadczył krótko - przykro mi, to nie zadziała. Odpowiedziałem mu, że owszem zadziała, tylko poproszę o ustawienia. Pan znów powiedział, że nie ma sterowników, a gdy oświadczyłem, że są i nawet je zainstalowałem zapytał, a skąd je pan ma? Zgodnie z prawdą odrzekłem - od Sagema. W końcu postawiłem sprawę krótko - sterowniki to moje zmartwienie i ja się tym zajmę, niech mi poda tylko ustawienia. Zgodnie z jego wskazówkami połączyłem się na parametrach rejestracyjnych i uzyskałem ID i PIN. Sądziłem, że to wystarczy, bo opis na stronie www.rejestracja.neostrada.pl był nieco mętny, a po wybraniu "procesu rejestracji" pokazało się okienko proponujące adres w domenie neostrada.pl, którego nikt oczywiście ze znajomych nie chciał, oraz jakieś oświadczenia o zgodzie na przetwarzanie, wykorzystywanie tego adresu itp. Połączenie jednak nadal nie działało.
Zadzwoniłem po raz kolejny. Tym razem odebrała inna kobieta, której nie przeszkadzało, że nie jestem właścicielem telefonu, wystarczyło, że podałem prawidłowe dane oraz hasło do kontaktów z infolinią (podpowiedziane przez właściciela). Po chwilowej naradzie z technikami, pani poinformowała mnie, że proces rejestracji nie dotyczy rejestracji nowego konta e-mail, należy przejść jeszcze dalej i na podstawie wygenerowanego ID i PIN zostanie wygenerowany login i hasło użytkownika. Podpowiedź tym razem była dobra, choć absurd generowania kolejnych haseł niemal mnie rozbawił. Po chwili Neostrada wreszcie zadziałała. Czyli stało się to co technicy TP S.A. uważają za "niemożliwe".

Wnioski z tej historii są proste - problemem nie jest nowy na rynku system (dziwię się "tepsie", wszak Windows to najpopularniejszy system, a Vista jest ostatnio mocno reklamowana), Problemem jest tzw. "obsługa techniczna" TP S.A. Dla mnie jest wręcz zastanawiająca ich indolencja. No ale może nie powinienem się dziwić instytucji w której klient jest postrzegany jako "bezczelny idiota".

P.s.
W poniedziałek wysyłam list do TP S.A. w którym będę domagać się przeprosin oraz wyjaśnienia tej sytuacji. Będę również próbował dowiedzieć się dlaczego wprowadzają klientów w błąd skoro istnieją prawidłowe i działające rozwiązania problemów technicznych. O ewentualnej odpowiedzi poinformuję na blogu.


Foto: GettyImages Creative

czwartek, marca 29, 2007

H'asta la vista "Vista"

Wczoraj miałem pierwszy raz styczność z niemalże legendarnym systemem Microsoftu. Legendarnym, bo długo przygotowywanym, z wielokrotnie przesuwanym momentem premiery.
Sprzedawca który oferował mojemu koledze komputer (kolega się na tym absolutnie nie zna) zachwalał go jako najnowocześniejszy system. Problem pojawił się na starcie - jak zainstalować Neostradę? Płyta instalacyjna do modemu co i rusz wywala jakieś tajemnicze błędy. Więc laptop (wzorem większości komputerów moich znajomych) przeszedł przez moje ręce.

Fujitsu-Siemens, Core Duo, 1,7 MHz, 1GB ramu, ze standardową jak na laptopa grafiką Intela GM945. Pomyślałem sobie - będzie śmigać. No tak, ale Vista ma spore wymagania, więc komputer działa trochę jak cielna krowa. Bez pośpiechu. Wskaźnik wydajności systemu Vista pokazuje wynik 3,1 w 5-cio punktowej skali. Pozostałe wrażenia bez rewelacji - cukierkowo, z efektami ale niefunkcjonalnie. Nawet przy przeglądaniu katalogów, mamy do dyspozycji jak w przeglądarce przyciski wstecz i do przodu - brakuje klawisza przejścia do poprzedniego poziomu. Oczywiście da się wszystko dopasować i wyłączyć, ale trzeba o tym wiedzieć i chcieć.
System Vista miał być wreszcie bezpiecznym Windowsem. Dlatego co chwila musimy potwierdzać jakiekolwiek przeprowadzane zmiany. Czy jest przez to bezpieczny? Na pewno bardziej uciążliwy. I na koniec - próba pracy w sieci LAN. Po długiej walce z próbą ściągnięcia pliku ok 700 MB z dysku sieciowego, ciągłych restartach Explorera i jakichś błędach COM, poddałem się. Wtedy Vista wyświetliła dymek, ze znaleziono rozwiązanie problemu! Pełen nadziei kliknąłem i oto co ukazało sie moim oczom:

Dodam, że połączenie z internetem jak najbardziej działało.
Żeby napisać coś pozytywnego - mogę stwierdzić, że ładniejsze są błędy Explorera. A poważnie - nie pozostaje mi nic innego niż zaproponować koledze Ubuntu.

P.s.
Znalazłem rozwiązanie problemu z kopiowaniem, jednak jest ono niezwykle absurdalne. Żeby dostać aktualizację trzeba po nią zadzwonić. Po szczegóły odsyłam do Dziennika Internautów i vortalu dobreprogramy.com

Coffee :)

Dawno nie pisałem, aż strach zaglądać w statystyki. Zgodnie z tym co już kiedyś stwierdziłem, nie będę podejmować tematów politycznych (może w wyjątkowych okolicznościach), a zdecydowanie będę zmierzać w stronę bardziej interesujących mnie ostatnio rzeczy. Ostatnio są to takie gadgety jak PDA :)

Natomiast jedną z moich pasji jest też kawa. Nie wyobrażam sobie bez niej dnia, czasami zresztą od niej dzień zaczynam. O kawie napisano wiele, w sieci można znaleźć mnóstwo wyspecjalizowanych serwisów na temat kawy. A gdzie znaleźć dobrą kawę? We Wrocławiu :)

Od jakiegoś czasu jest w tym mieście palarnia kawy "Sawara" przy ul. Ślicznej 7, prowadzona przez panów Shafika i Rafika Saloum. Od nich też wiele ciekawych rzeczy można się dowiedzieć na temat kawy i pochodzenia jej smaku. A znają się na rzeczy! Dlatego możecie być pewni, że trafiają do nich najlepsze ziarna (bezpośrednio od dostawców, bez pośredników i hurtowni), które dwa razy w tygodniu są palone na miejscu. Stali klienci, którzy mają swoje ulubione kompozycje mieszanek kawy mogą być pewni, że będą właściwe - proporcje są wpisywane do specjalnego zeszytu z nazwiskiem klienta a oczekując na przyrządzenie mieszanki zostaniemy poczęstowani filiżanką kawy parzonej w lokalu. Dla każdego miłośnika kawy lokal obowiązkowy do odwiedzenia. Ostrzegam jednak - po takiej wizycie nie będziecie chcieli więcej kupować zwykłej, paczkowanej kawy w sklepie. A tzw. kawa rozpuszczalna okaże się zupełnie niezdatna do picia ;) Ale zapewniam, że w kawiarni "Sawara" każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Trzeba dodać, że ceny również są przystępne na każdą kieszeń.

P.s.
To nie jest tekst sponsorowany :)




Foto: GettyImages Creative

niedziela, marca 04, 2007

Lustracyja trwa

Ostatnio w modzie jest ujawnianie agentów PRL. Towarzyszy temu pewien ostracyzm, bo św. Lustracyja to główne osiągnięcie "IV RP". Proszę mnie źle nie zrozumieć - nie bronię towarzyszy, komuchów itp. ale taka lustracja coraz bardziej traci na znaczeniu i skuteczności a oprócz tego są ważniejsze sprawy w tym państwie. No ale trudno chwalić się tym, że ustawa o swobodzie gospodarczej po roku opracowywania trafiła do kosza albo o tym, że emerytury będą tylko dla szczęśliwych wybrańców a nie dla wszystkich jak do tej pory.

Ostatnio ujawnił się kolejny agent, który w dodatku nie jest księdzem. To Marek Piwowski, reżyser kultowego "Rejsu". Co prawda jego "chęć współpracy" wynikała z banalnej przyczyny, chciał dostać paszport, ale fakt jest faktem - wpółpracował!!!

Co teraz zrobią zwolennicy pisu i pozostali pseudoprawicowcy? Konsekwencja nakazuje wpisać Piwowskiego i jego dzieła w indeks, najlepiej razem z dziełami Lenina i wierszami o Stalinie towarzysza Brzechwy.

Zakazane powinno być również cytowanie takich wrażych dzieł. Ale póki nie jest to pozwolę sobie ten cyrk skwitować właśnie cytatem z rejsu.

"Normalnie... Patrzę, patrzę na to... No i aż mi się chce wyjść z... kina proszę pana... I wychodzę..."



Żródła: onet.pl, interia.pl, money.pl

sobota, lutego 24, 2007

Jeden procent

Trwa obecnie okres pitolenia. Nie, nie mam na myśli deklaracji naszych polityków, ale wypełnianie zeznań podatkowych PIT. Być może nie wszyscy są świadomi, że mogą zrobić coś pożytecznego - mianowicie wzorem legendarnego Robin Hooda można część haraczu płaconego ZUS-owi oddać organizacjom na rzecz pożytku publicznego.
Jeśli ktoś nie wie jak to zrobić lub nie może zdecydować się komu oddać 1% swojego podatku, pomoże mu w tym strona www.jedenprocent.pl. Tam również można znaleźć listę organizacji i wybrać tę, którą chcemy wspomóc.
Warto poświęcić chwilę przy rozliczeniu - nas jako podatników nic to nie kosztuje, a im więcej takich procentów przekażemy, tym więcej dobrego możemy zdziałać.

piątek, lutego 09, 2007

Stop "Lokomotywie"!

Z czym się kojarzy Jan Brzechwa? Wielu z Was odpowie, że z wierszami dla dzieci lub wprost z "Lokomotywą". Otóż niestety, są to złe skojarzenia. Bo na prawdę Brzechwę należy kojarzyć z paskudnymi wierszami gloryfikującymi system komunistyczny i Stalina! Z tego powodu pan Norbert Tomczyk, prezes Związku Wysiedlonych Wierzycieli Skarbu Państwa postuluje o likwidację takich ulic we Wrocławiu. Oczywiście nie całkowitą, w ich miejsce będą nowe nazwy (uff!). No cóż, szaleństwo dekomunizacyjne, które ostatnio jest w modzie przybiera coraz bardziej absurdalne formy. Może niech pan Norbert weźmie sobie kalkulator i policzy jaki jest koszt zmiany nazw 10 ulic. Zrozumiałbym to jeszcze gdyby chodziło o zmianę nazwy np ulicy J. Stalina. Ale Brzechwa? Dla mnie nadal będzie się kojarzył z literackim majstersztykiem jakim jest "Lokomotywa".
A skoro już mamy zmieniać nazwy to proponuję coś bardziej sensownego. Jest we Wrocławiu ulica Krakowska, która bardziej przypomina krajobraz księżycowy niż czteropasmową drogę. Jazda tą ulicą z prędkością powyżej 40km/h zalecana jest głównie odważnym lub tym którzy lubią jęk podwozia i resorów. Kuzynka z Krakowa, która ostatnio miała okazję się tamtędy przejechać nie kryła oburzenia tą nazwą. Rozumiem ją doskonale dlatego proponuję przemianować Krakowską na Dziurowską, będzie to bardziej adekwatna nazwa, niż obrażanie mieszkańców pięknego Krakowa. Zaproponowałbym remont, ale mam świadomość, że ta propozycja byłaby absurdalna i nierealna dla wrocławskiego Zarządu Dróg. Tak jak dla mnie absurdalna jest likwidacja ulicy Brzechwy.

Foto: GettyImages Creative
Żródła: gazeta.pl

wtorek, lutego 06, 2007

Ciemna strona "Promyka Słońca"

O tym, że w państwowej służbie zdrowia jest źle - powszechnie wiadomo i idąc do takiego lekarza nikt nie spodziewa się rewelacji (są wyjątki, ale niezmiernie rzadkie). Natomiast prywatnie - to co innego. Klient płaci (często niemałe sumy) więc ma zapewnioną porządną obsługę.
Czyżby?
Z kilku przypadków moich oraz moich znajomych, którzy od niedawna posiadają potomstwo, podam jeden przykład. We Wrocławiu znajduje się Centrum dla Dzieci Niepełnosprawnych Fundacji "Promyk Słońca". Znane jest z tego, że zatrudnia dobrych specjalistów. Ponieważ w państwowych przychodniach kolejki np. do ortopedy są kilkumiesięczne (!), a dziecko najlepiej skontrolować w pierwszy miesiącu życia, zdecydowałem się skorzystać z ich usług. Razem z żoną i Kubusiem wędrujemy na pierwsze piętro. Na początku trzeba oczywiście zapłacić, podaję pani w recepcji kartę, na co otrzymuję informację - "tylko gotówka". Pytam więc o te naklejki na drzwiach wejściowych, charakterystyczne, visa, mastercard itp. ale pani nie wie o co mi chodzi. No dobra, nie ma wyjścia - pędzę do jakiegoś bankomatu. Wracam i podaję pani gotówkę. Na to dowiaduję się, że muszę pójść do kasy. Żeby trafić do kasy musiałem skorzystać z pomocy ochroniarza - pokonać labirynt wąskich korytarzy, potem schody na kolejne piętro i tam do ciasnego pomieszczenia z napisem "Kasa". Pytam kasjerki, co to za pomysł z tą kasą w najmniej dostępnym miejscu, na to dowiaduję się, że to chwilowe. Sądząc po regałach z segregatorami chwilowe nie było. Na szczęście nie byłem sam, miałem z kim zostawić dziecko w poczekalni.
To było ponad dwa miesiące temu. Kilka dni temu była tam moja koleżanka. Była sama z dzieckiem, a stan "chwilowy", czyli tor przeszkód do kasy - nadal trwa. Chciałbym wiedzieć co za idiota sobie wymyślił takie utrudnienia i to w ośrodku dla dzieci niepełnosprawnych.
Niestety coraz częściej okazuje się, że zakłady zdrowia "niepubliczne" standardem nie odbiegają od tych "publicznych".

Foto: GettyImages Creative

środa, stycznia 31, 2007

Linux nie jest trudny :)

Wielu słyszało o Linuksie, ale wszyscy (prawie) używają Windowsa. W dodatku bardzo często powtarzają, że systemu z Microsoftu używają, bo Linux jest trudny.
Ale to się zmienia. Ostatnio po kilkudniowym użytkowaniu Ubuntu miałem okazję się przekonać o tym, że jest on dużo bardziej funkcjonalny, wygodniejszy i ładniejszy od "okienek". Największy jednak problem to sprzęt. Otóż najczęściej gdy podłączamy coś do Windowsa (np. mysz) to ona po prostu działa. A jeśli nie to mamy dołączone do niej sterowniki. Pomijam fakt, że aby zdobyć certyfikowane sterowniki dany producent sprzętu musi za to zapłacić (w efekcie i tak płaci użytkownik).
W Ubuntu np nie działała moja mysz bluetooth. Producent dostarcza sterowniki do systemów Windows i MacOS. Po kwadransie buszowania w internecie miałem jednak odpowiedź, kilka komend i Ubuntu bez problemu z nią pracowało :) Ale mam świadomość, że przeciętny użytkownik sobie z tym nie poradzi. To się może szybko zmienić. Otóż środowisko OpenSource zaproponowało producentom darmowe tworzenie sterowników do ich sprzętu. Według mnie oferta jest tak atrakcyjna, że producent który z tego nie skorzysta - świadomie zignoruje potencjalnych użytkowników. A ja takiego sprzętu na pewno nie kupię.
A co to oznacza dla zwykłego użytkownika? To może być przełomowy moment. Proszę sobie wyobrazić że do wyboru mamy dwa systemy, które bez problemu będą współpracować z naszym sprzętem:
- taki który nie pozwala na łatwą zmianę wyglądu, nie ma podstawowych narzędzi jak pakiet biurowy czy terminarz, jest ciągle łatany, ale mimo tego trzeba mieć na nim programy antywirusowe i zabezpieczające, w dodatku trzeba zapłacić za niego nie małe pieniądze
- oraz taki, który jest elastyczny, można go łatwo dopasować do siebie zawiera wszystkie potrzebne narzędzia, łatwo doinstalować inne, których będziemy potrzebować, jest bezpieczny i szybko aktualizowany w razie wykrycia błędów, a do tego darmowy!

Wybór jest oczywisty...


Foto: wikipedia.pl
Żródło: www.dobreprogramy.pl

Nadal bezbronni...

Środowisko Radyja i Ojca Zawsze Dyrektora, kombinuje, jakby tu zrobić, żeby mieć jeszcze większe przywileje. Ministerialny samochód na życzenie to za mało. Więc jeszcze chcieliby, żeby "pomówienia" księży były np. ścigane z urzędu. Abp Głódź powiedział, że Kościół nie potrzebuje przywilejów i ochrony państwa. Brawo dla księdza biskupa! Ale jeszcze czekam na stwierdzenie, że Kościół nie potrzebuje 40 mln zł które wyciąga z kieszeni podatników.

P.s. A można by całą rzecz uprościć - wprowadzić podatek dla grup wyznaniowych tak jak jest to przyjęte w Niemczech. I od razu zmniejszyłaby się grupa "statystycznych katolików" :)

Foto: GettyImages Creative
Żródła: onet.pl, wp.pl, wiadomości24.pl

niedziela, stycznia 21, 2007

Wish You Were Here

Późna noc. W słuchawkach Pink Floyd - Wish You Were Here. Po kilku miesiącach szukania udało mi się zdobyć tę płytę, wydanie kanadyjskie, ale w doskonałym stanie, z oryginalną pocztówką. Nie ma sensu bym opisywał tę muzykę - robili to lepsi przede mną. Prawie każdy też zna przynajmniej tytułowy utwór. Nawet jeśli się nie jest miłośnikiem Floydów, to zna się ich z radia...
Za każdym razem gdy słucham ich nagrań, uderza mnie ich ponadczasowość. Rzadko który zespół po takim czasie brzmi nadal aktualnie. Zarówno jeśli chodzi o samą muzykę jak i jej realizację. To udaje się tylko tym Wielkim
Płyta po której właśnie sunie igła mojego gramofonu ma 32 lata. Ktoś słuchał jej przede mną, być może miał z nią jakieś wspomnienia... Ja mam. Pamiętam taki jesienny ranek, pochmurny i wilgotny. Szkoła średnia, właśnie zza zakrętu zobaczyłem wielki szary budynek. Szkoła w czasie wojny była obozem pracy dla około 3000 jeńców i podczas mojej edukacji nadal miała wiele z tego klimatu. Nie spieszyłem się, miałem jeszcze 20 min. do zajęć. Podobnie jak teraz, ze słuchawek płynęły dźwięki tej płyty. Właśnie miałem nacisnąć klamkę wielkich, ciężkich drzwi gdy usłyszałem "Welcome my son, welcome to the machine...". Zawróciłem, nie mogłem tam wejść...
Wiele mam takich wspomnień mocno związanych z muzyką.
A gdy teraz słucham po raz kolejny tego nagrania to tak jakby to było wczoraj.


Foto: Arqs

wtorek, stycznia 16, 2007

Nie godzi się!

Przeczytałem właśnie o problemach naszego ministra, pana Leppera. Otóż pan Lepper czeka strasznie długo na to by sąd zajął się jego sprawą. Proszę Państwa, nie godzi się to! Minister i tak długo czeka? Jakże to, zwykły człowiek szybciej ma załatwioną sprawę z sądem, a minister musi czekać? Panie Ziober, zrób pan coś, kolega z rekołalicji jest w potrzebie! Przecież czwarta erpe jest, no nie?! Może list intencyjny do Ojca Zawsze Dyrektora pomoże i sprawę uda się pchnąć dalej?

Eh, wiem, marzenia. Tak to jest, gdy patrzę na świat, a butelka wina się kończy. Człowiek by chciał dobrze dla wszystkich, nawet takiemu Lepperowi ulżyć, by już nie czekał, nie męczył się... We więźniu można by mu muzykę klasyczną puszczać, jeden Wietnamczyk próbował, ponoć są efekty...

No cóż, pewnie znów skończy się tylko na grożeniu palcem, ewentualnie na przyjacielskich inwektywach jak "warchoł", a potem znów bracia poklepią się z Andrzejkiem po pleckach i będzie jak było...


Foto: GettyImages Creative
Żródła: interia.pl, gazeta.pl

poniedziałek, stycznia 08, 2007

Ciekawe programy - Hamachi

Jeśli ktoś pracował na komputerze w sieci LAN, wie jak wygodny jest dostęp do pozostałych komputerów z udostępnionymi katalogami. Warunek - komputery muszą być w tej samej sieci lokalnej. Czyżby?

Niewielki program Hamachi pozwala stworzyć własną lokalną sieć do której można mieć dostęp przez internet. Nie ma znaczenia, czy posiadamy stały adres IP czy jesteśmy za NAT'em, oraz gdzie się aktualnie znajdujemy. Nie ma znaczenia również system na którym pracujemy - Hamachi możemy zainstalować pod Linuksem, na Macku, czy też Windowsem. Możemy założyć własną sieć z hasłem - członkowie takiej grupy mają dostęp do udostępnionych zasobów pozostałych komputerów, mogą też korzystać z wbudowanej w program funkcji czatu i prowadzić rozmowy tekstowe. Jest to również dobre rozwiązanie dla lubiących gry sieciowe. Jak zapewniają twórcy programu, całość jest bardzo bezpieczna, a transmisja danych - szyfrowana. Program występuje również w polskiej wersji językowej i jest bezpłatny (płatna wersja Pro posiada więcej funkcji). Dodam, że program jest bardzo łatwy w obsłudze, jeśli ktoś używał np. komunikatorów takich jak GG, to łatwo sobie poradzi z Hamachi. Gdybyśmy jednak potrzebowali pomocy np. w skonfigurowaniu połączenia do gry, to uzyskamy ją na stronie oferującej oficjalne polskie wsparcie dla Hamachi.

Żródła: hamachi.cc

sobota, stycznia 06, 2007

Wpis noworoczny

Pierwszy wpis w tym roku. Choć Nowy Rok postrzegam jako coś do czego nie należy przywiązywać wagi, bo jest to rzecz umowna (na świecie jest sporo stref czasowych oraz kilka kalendarzy), o tyle muszę się mu również podporządkować. To też pretekst do pewnych refleksji - coś się kończy, coś się zaczyna. Wraz ze starym rokiem u mnie również nastąpiło kilka zmian. Nie wszystkie szczęśliwe, parę rzeczy się skończyło, kilka się zaczęło, ale na szczęście - są też rzeczy niezmienne.
Chyba należę do grupy tych co woleliby zatrzymać czas i okazuje się, że nie ja jeden - niektórzy nawet próbują to wprowadzić w życie i organizują demonstracje przeciwko upływającemu czasowi. W naszym kraju Nowy Rok nie zaczął się niczym szczególnym - "żond" nadal się trzyma władzy, kolejne afery, zarówno wśród polityków jak i duchownych, do tego dojdą podwyżki itp. Nihil novi.

Natomiast w Nowym Roku chciałbym życzyć wszystkim przede wszystkim ZDROWIA. Choćby z tego względu, że jeden z moich "ulubionych" ministrów z dniem 1 stycznia wprowadził ustawę, przy której łódzka afera "łowców skór" to małe piwo.

Oprócz tego, życzę każdemu gwiazdki z nieba. Proszę to sobie zinterpretować dowolnie.

P.s.
Postanowiłem wprowadzić kilka zmian na blogu. Ponieważ głównie pisałem o tym co działo się w kraju, było to mocno związane z polityką. Niestety skazuje mnie to na pisanie o rzeczach głównie negatywnych, dlatego częściej będą się teraz pojawiać teksty dotyczące zupełnie innych tematów.
Mam nadzieję, że jednak nadal będą dla Was interesujące :)

Foto: GettyImages Creative
Żródła: interia.pl, gazeta.pl